Po wypiciu kawy – a
właściwie to po zjedzeniu ciastka – poczułem się trochę lepiej. Poszedłem do
łazienki aby wziąć sobie gorący prysznic i natrzeć się jakimiś rozgrzewającymi olejkami
eterycznymi. Kiedy już to uczyniłem, to poczułem się już prawie całkiem dobrze.
Nawet nabrałem ochoty aby zjeść jeszcze jakieś ciastko. Miałem ich mały
zapasik, to pozwoliłem sobie tym razem na „zwierzaki maślane”. Stwierdziłem kolejny
raz, że firma Dr. Gerard to potrafi wyprodukować wspaniałe słodycze! Wziąłem do
ręki telefon. Na liście kontaktów miałem zapisany numer do rejestracji w przychodni,
do której należę. Chyba dopadła mnie grypa – trzeba będzie pójść do lekarza… Numer
do rejestracji znalazłem, ale nie mogłem się dodzwonić bo był ciągle zajęty. Po
kilkunastu próbach, w końcu się dodzwoniłem. Pani w przychodni w końcu podniosła słuchawkę i
usłyszałem bardzo miły głos. Przedstawiłem się i powiedziałem w czym rzecz – to
znaczy, że chciałem zarejestrować się do mojego lekarza. Miła pani coś szepnęła
sobie, zaszeleściła, stuknęła – jakby w klawiaturę – i odpowiedziała mi, że za
tydzień – na godzinę jedenastą trzydzieści… Poty mnie oblały, bo był to dla
mnie nonsens i nieco się zdenerwowałem… Miła pani chyba wyczuła moje
niezadowolenie. Poradziła mi, abym przyszedł z samego rana – na przykład jutro –
jeśli będę pierwszy lub drugi w kolejce, to mnie zarejestruje, bo zawsze są dwa
„okienka” dla „nagłych przypadków”… Zapytałem jeszcze – o której trzeba
przyjść, aby się „załapać” do tej pierwszej dwójki – ale miła pani nie
wiedziała. Po rozłączeniu się, odruchowo sięgnąłem po ciastko… pryncytorcik przysporzył
mi nowych sił i wprawił w lepszy nastrój. Podgłośniłem radio i rozpocząłem
poszukiwania domowych środków przeciw grypowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz