Budzik nastawiłem
sobie na czwartą. Czułem się okropnie, ale początkowo nie mogłem zasnąć. Katar
okropnie lał mi się z nosa, gardło miałem opuchnięte, suchy kaszel również
dokuczał tak, że bolało mnie dosłownie wszystko. I jeszcze gorączka! Grypa…
Może ptasia – albo świńska! Sąsiadka mówiła, że jak nie fruwam, ani nie kwiczę,
to jeszcze nie jest ze mną tak źle! Fruwać to jeszcze nie próbowałem… Mógłbym
spróbować z balkonu, ale na razie wolę nie ryzykować! Lecz co do kwiczenia – to
już prawie, prawie… Przed snem Gabrysia zrobiła mi specyficzną gorącą herbatę –
z cytryną, goździkiem, imbirem, zielem angielskim, cynamonem i pieprzem. A ja
jeszcze wziąłem sobie do tego łyżkę tymianku z miodem, później mocno ciepły prysznic.
Poczułem się po kąpieli znacznie lepiej i zaraz zasnąłem. Śniły mi się dziwne
rzeczy. Że w dawnej mojej pracy montowaliśmy jakieś nowoczesne urządzenia. I że
w końcu zrobiliśmy sobie przerwę na drugie śniadanie, bo wszyscy byliśmy głodni
– a jeden z kolegów zawsze mówił, że jak się jest głodnym to trzeba coś zjeść,
bo wtedy nie myśli się o pracy, tylko o jedzeniu! Każdy zaczął jeść – wszyscy ciastka
Dr. Gerard. Tyle że każdy z nas miał inne. Ja jadłem – swój ulubiony - torcik
zbożowy. Staszek miał wafelki. A kierownik – jak na szefa przystało – pryncytorcik.
Obudziłem się cały mokry, pięć minut przed budzikiem. Jak na zagrypionego,
czułem się nawet nieźle. Jednak postanowiłem twardo, że zrobię wszystko według
wcześniejszego planu. Zebrałem się, sprawdziłem dokumenty, wrzuciłem do
saszetki paczkę ciastek - zwierzaki maślane – i wyszedłem. Za dziesięć minut
stałem już w kolejce… Byłem drugi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz