W ostatni weekend, domownicy wyjechali do swojej babci na
urodziny, a ja zostałem w domu. Na sobotę umówiony byłem z kolegą na
pogaduchy przy małym co nie co. Niespodziewanie rano zadzwoniła siostra z
pytaniem co słychać. Odpowiedziałem więc, że cisza i spokój, gdyż jestem sam
w domu. W odpowiedzi usłyszałem czy będę miał coś przeciwko, gdy przyjedzie na noc. Skwitowałem to tym,
iż na wieczór będzie u mnie
kolega, ale również będzie mile widzianym gościem. Posprzątałem w domu i
przygotowałem co nie co na wieczorne party w domu.
Znając siostrę, przypuszczałem, iż nie przyjdzie z pustymi rękoma. Dzwonek do drzwi. Siostra
wchodzi z zawiniątkiem sporych rozmiarów w ręku. Po wypakowaniu okazało się, iż jest to „Tiramisu
morelowe”. Deser z Deseroteki na stronce Dr Gerarda, a do tego po
drodze dokupiła kilka PRYNCYTORCIKÓW.
Kolega wkrótce dołączył do nas, zrobiliśmy kawę i zasiedliśmy do słodkich
wspominek skoro od Słodkości się rozpoczęło.
Wspomnieniami wróciliśmy aż do lat dziecięcych, kiedy
mama bardzo często piekła placek drożdżowy i od czasu do czasu biszkopt na urodziny lub jakieś uroczystości.
Przygotowanie składników do obu wypieków czasami
trwało pół dnia tak,
by wszystkie miały taką samą temperaturę. Mąka każdorazowo przesiana była dokładnie przez bardzo drobne sitko,
aby nabrała puszystości. Kolejnym ważnym zabiegiem, który bardzo
miał wpływ na objętość ciasta w
blaszce było trzaskanie urobku wewnętrzną stroną dłoni, aby
napowietrzyć ciasto. Upieczony placek drożdżowy po przekrojeniu wyglądał jak ser
szwajcarski, a jaki wyborny. Z siostrą zgodnie doszliśmy do
wniosku, że nie przypominamy sobie, aby kiedykolwiek mamie wyszedł zakalec z
piekarnika. Na puszysty biszkopt również duży wpływ ma osianie mąki i
jednolita temperatura składników, na pewno jak w każdym przypadku włożone serce w
przygotowanie wypieku.
Raz na jakiś czas warto wrócić do tak miłych i
smacznych wspomnień. Człowiek wtedy odżywa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz