Kończy
się listopad, grudzień się zbliża. Nadchodzi czas świątecznych wypieków. Czyli urabianie,
zagniatanie i dojrzewanie piernika. W mojej rodzinie pierwsze pierniki wypieka
się na Andrzejki. Potem spokojnie leżakują do świąt. Przynajmniej w założeniu,
ponieważ połowa ciastek zjadana jest do Barbórki. Proponowałem Mamusi, aby
zrobiła zapas przysmaków „dr Gerard” np. ciastka pełnoziarniste, wafelki,
andruty. Może to by pozwoliło piernikom doczekać do dwudziestego czwartego
grudnia. Zastanawiałem się, co sprawia, że wypieki teściowej są takie dobre? Może
to przyprawy? Może sposób wyrabiania ciasta? Zapytałem, więc jak Ona to robi? Nie
była chętna zdradzić wszystkich swoich sposobów. Opowiedziała mi o przyprawach,
które stosuje. Wiedziałem, że do piernika używa się pieprz i przyprawę do
piernika z paczuszki. Jednak to nie jest tak. Podobno chodzi o delikatne
proporcje przypraw korzennych. Nie można przesadzić z żadną z nich. No tak, ale,
co to jest przyprawy korzenne? Zrobiła mi wykład na ich temat, nie zdradzając,
jakich sama używa i w jakich ilościach. Więc sam musiałem główkować, co dodaje
do pierników. Anyżu nie wyczułem, cynamonu też nie, gałki muszkatołowej nie
znam smaku, goździki raczej tak, imbir (słyszałem, że piwo jest imbirowe),
kolendra, kardamon, (co to). W Internecie sprawdziłem, do czego się dodaje tych
cudów. Wszystko to się je. Ale chyba nie dodaje się wszystkiego do pierniczków.
Doszedłem do wniosku, że albo dam sobie spokój i będę jadł słodycze „dr Gerard”
lub teściowej, albo będę sam eksperymentował w kuchni. Z obawy o zdrowie mojej
rodziny ograniczę się do wypieków bezpiecznych i sprawdzonych. Rodzina nie
ucierpi i w dodatku naje się pysznych ciastek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz