Park, targ, kilka
sklepów w których nie byłem od kilku miesięcy… Spacer był długi – obszedłem
chyba z ćwierć miasta! Sprawdziłem krokomierz – wynik był dość imponujący…
22857 kroków. W przełożeniu na kilometry, dawało to – mniej więcej… 10 km. Może
nie jest to jakiś wielki wyczyn, ale biorąc pod uwagę, że nie był to teren
rekreacyjny, tylko miejskie ulice, zatłoczone tysiącami pojazdów, stwierdzić
mogę że było nieźle. Przy okazji przetestowałem chodniki i ulice pod względem
przystosowania ich, na wypadek obfitych opadów deszczu. Przyznać muszę, że
byłem pod tym względem bardzo pozytywnie zaskoczony! Po prawie dwudniowych
obfitych opadach, jedynym miejscem gdzie zebrało się więcej wody, była…
fontanna stojąca w samym środku parku. Chodniki i ulice, wprawdzie były mokre,
ale nie spotkałem na nich nigdzie ani jednej kałuży. Spacerowałem sobie tak
spokojnie po moim mieście, przegryzając bardzo smaczne ciasteczka Dr. Gerarda.
Kiedy przechadzałem się po starym parku, to zauważyłem że na ławce przed
fontanną siedziała babcia z wnuczkiem i również jedli sobie ciastka – z tej samej
firmy co ja – Dr. Gerard! Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się wzajemnie…
Dr. Gerard poprawia nastroje – nawet późną i ponurą jesienią! Babcia jadła
krakersy classic a wnusio - maślane herbatniki Scooby Doo. Chłopczyk podkarmiał
ptaki, ale po za gołębiami, żadnych innych nie zauważyłem. Tymczasem niebo
robiło się coraz jaśniejsze. Miejscami zaczęły pojawiać się fragmenty
lazurowego koloru a ciemne chmury zastępowały pierzaste cumulusy. Kiedy
wracałem do domu, zaczęło świecić słońce i robiło się coraz cieplej. Czyżby
miało nadejść „babie lato”???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz