Piękny
wrzesień mamy. Lato nie chce nas pożegnać. Korzystając z tego planowaliśmy
wyjazd rodzinny. Wczoraj po przegranym meczu Tomka, aby poprawić sobie nastrój
pojechaliśmy do pięknego Torunia. Mecz zaczął się dla nas źle, chłopacy ocknęli
się w drugiej połowie, gdy przegrywali dwa do zera. Czasu starczyło na
strzelenie tylko jednego gola. Straciliśmy trzy punkty i spadliśmy w tabeli na
trzecie miejsce. Wyjazd do grodu Kopernika był świetnym pomysłem. Żona rano
uszykowała ubrania na zmianę, wodę i markizy „dr Gerard”. Nasz piłkarz całą
drogę milczał, w głowie rozgrywał dalej mecz. Dodam, że swoją postawą uchronił
drużynę od wyższej przegranej. Był jednym z wyróżniających się zawodników. Gdy usiedliśmy
nad Wisłą, Tosia postanowiła rozweselić brata. Zagadywała go, robiła głupie
miny. Mama wzięła ją i zniknęły na kilka minut. Gdy wróciły miały balony. Po co?
Burknął Tomek. Okazało się, że miały w nich hel do wdychania. Każdy wie, jaki
jest po nim głosik. To był strzał w dziesiątkę, zły nastrój prysł. Śmialiśmy się
jeszcze, gdy wracaliśmy do domu. Spacerując deptakiem, spotykaliśmy wielu
ludzi. Mimo niedzieli ulica Szeroka była zapełniona. Uliczni artyści
prezentowali swoje talenty, muzycy, magicy, plastycy. Można było spotkać Myszkę
Minnie lub jednorożca. Gdy zgłodnieliśmy postanowiliśmy usiąść przy Flisaku i
zjeść ciastka francuskie posypane sezamem. Nie byliśmy sami, towarzyszyły na
gołębie, które Tosia karmiła. Nie wiem, kto zjadł więcej ona czy ptaki. Gdy wracaliśmy
do domu słońce już zachodziło. W taki sposób spędziliśmy rodzinnie niedzielę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz