Takiego dnia skomplikowanego dawno nie miałam. Zaspałam do
pracy przez ciągle psujący się budzik. Dwójkę chorych dzieci zostawiłam przy
mamie, która mnie obudziła. Była bardzo zdziwiona moim wylegiwaniem się w
łóżku. Szybko wyskoczyłam z pościeli, ubrałam się nie jedząc pobiegłam na
autobus. Pracuje w szpitalu jako sprzątaczka, czasem pomagam wydawać posiłki
pacjentom. Na oddziale zauważyli moje późniejsze przyjście. W tym dniu właśnie
miała być kontrola sanepidu. Wszyscy od samego rana pracowali jak w ukropie. Nawet
nikt nie miał czasu dać mi nagany. Ja energicznie wycierałam, myłam zaglądając
do wszystkich zakamarków. Dopiero po południu Kupiłam sobie bułkę i zagotowałam
wodę na kawę. Koleżanki idąc moim przykładem też piły kawę. Najmłodsza Kasia
poczęstowała nas ulubionymi słodyczami Dr. Gerarda. Zjadłam parę maślanych
herbatników. Na prawdę pychotka
prawdziwe niebo w gębie. Już myślałam, że koszmar się skończył. Po wypiciu kawy
nastrój mi się poprawił, ale nie na długo. Za pół godziny zadzwoniła mama w
panice, bo Monika ma prawie 40 stopni. Dała jej czopek, okładała mokrymi
ręcznikami. Trochę pomogło, ale w dalszym ciągu temperatura była wysoka. Już
nie odrabiałam tej spóźnionej godziny tylko
wróciłam do domu. Jakby tego było mało
samochód męża zepsuł się. Nie wiele myśląc zadzwoniłam po pogotowie.
Przyjechało w ciągu dziesięciu minut. Lekarz podejrzewał bakteryjne zapalenie
opon mózgowych. Pięcioletnia Monika od razu została zabrana do szpitala.
Wieczorem, gdy mąż naprawił auto to razem pojechaliśmy do szpitala. Stan
dziecka był stabilny, ale jeszcze bardzo niebezpieczny. Dopiero po trzech
tygodniach wróciła do domu. Na szczęście bez żadnych dodatkowych powikłań.
Uczciliśmy to wydarzenie częstując się smacznymi ciasteczkami Dr. Gerarda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz