Maja wracała z
pracy i chciała w jak najszybszym czasie znaleźć się w domu. W korku który
tarasował niemal całe miasto spędziła prawie godzinę. Po godzinie szesnastej
było już dość gorąco i Klima w samochodzie pomagała – ale wysuszając powietrze
w kabinie pojazdu, nasilała efekt pragnienia. A tu – jak na złość – nigdzie w
zasięgu ręki nie można było znaleźć ani kropli wody… Mozolnie metr po metrze
Maja sunęła się do obranego celu, którym był jej dom. Kiedy była już na
ostatnim skrzyżowaniu, postanowiła zadzwonić do Tomka, aby ten zrobił jej
najlepszą na świecie lemoniadę z szałwią, melisą i lodem. Lemoniada którą robi
Tomek, smakuje Mai najbardziej – zwłaszcza w takim momencie kiedy język jest
taki suchy, jak sandał na pustyni… Tomek jednak nie odbierał połączenia od
swojej żony… Kiedy Maja zadzwoniła ponownie – i dalej bezskutecznie, zaczęła
się denerwować. A to z powodu myśli, że może coś się stało, to znowu że mąż ma
gdzieś daleko jej wydzwanianie do niego. Z trudem znalazła odpowiednie na
parkingu. To poszukiwanie zajęło również kilka minut. Kiedy wyszła z samochodu,
buchnęło na nią gorące powietrze. Oblały ją siódme poty, ale pożytek tego był
taki, że zlizała słony pot z ramienia, zwilżając choć w minimalnym stopniu
język. Przed wejściem do bloku stało kilkoro dzieci, które trzymały w swoich
rękach różnorakie smakowite słodycze – zwłaszcza ciastka firmy Dr Gerard:
- Pryncypałki
- biszkopty Juppi!
- ciastka wielozbożowe Vit’am- markizy Mafijne
Z powodu natłoku myśli, nawet nie dostrzegła tego że
wszystkie dzieci churkiem życzyły jej miłego dnia. W kilka sekund później była
już w mieszkaniu, które zastała puste. Ponownie zadzwoniła do Tomka, lecz
usłyszała jedynie dzwonek telefonu leżącego na fotelu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz